“Obóz, którego nie było” – RELACJA (której nie ma)

“Obóz, którego nie było”
– RELACJA (której nie ma)

W dniach 12-18 lutego „miał odbyć się” Klubowy zimowy obóz wspinaczkowy na Hali Gąsienicowej. Niestety w związku z niesprzyjającymi warunkami obóz nie doszedł do skutku. Poniżej kilka zdań z niebyłych dni wspinaczkowych, które nie miały miejsca w warunkach, które uniemożliwiały jakąkolwiek działalność. 😉

Obóz zakończył się właściwie już 3 dni przed rozpoczęciem. Tragiczne obrazki z telewizji i internetu, lawiny napierające pod górę i nawisy śnieżne wielkości tych z Patagonii doprowadziły prezesa Maćka oraz Pawła – niczego nieświadomego koordynatora-narciarza na drugim końcu Europy – do podjęcia decyzji o odwołaniu zgrupowania. Powodem: niebezpieczeństwo zejścia z tego padołu łez już na podejściu z Brzezin. Wszystkie poniżej opisane zajścia są więc jedynie wytworem wyobraźni.

Nieuczestnicy. Brownie z nimi do Choszczna nie doczekało.
Część I
Dolina Białej Wody

Pierwsze 2 dni „obozu, którego nie było” odbyły się w dolnej części Doliny Białej Wody w celu przeczekania lawinowej trójki.
Po przyjeździe na Łysą Polanę zespoły, od razu korzystając z pięknej pogody i świetnych warunków lodowych, rozpierzchły się po okolicznych lodach.

Pierwszy naszą uwagę zdobył (niedostatecznie) „Ukryty Lodospad”, na którym w cieniu lasu działał tego dnia ogrom zespołów. Po wymoszczeniu sobie miejca na jednej z kolumn pokonali go Filip z Maćkiem, zostawiając linę Adze i Marysi do szlifowania lodowych ruchów.
W drugiej części dnia zespoły Ula-Justyna oraz Filip-Maciek przeniosły się na „Lód na Małej Cisówce”, sprawnie pokonując ten godny polecenia 3-wyciągowy lodospad.

Kolejnego dnia wszyscy chóralnie i (prawie) skoro świt wybrali się na „Kaskady”.
Prym wiódł żeński zespół „Justyna-Gosia-Ula”, który ćwierkająco poprowadził całość.

Maciek i Filip postanowili dodatkowo poprowadzić „Oczy pełne lodu” WI5, które stanowią odgałęzienie Kaskad po 1. wyciągu. Piękna lodowa nitka dostarczyła zespołowi wiele radochy ze wzmocnieniem lodowej psychy. Następnie chłopaki przewspinali jeszcze pobliski „Mrozekow”, który ze względu na ekspozycje na słońce w godzinach popołudniowych był już dość „kapiący”.

Część II
Hala Gąsienicowa

Następnie ekipa lodowa postanowiła przenieść się na poważne wspinanie na Hali Gąsienicowej. Jeszcze tego samego dnia wieczorem cała ekipa wspinaczy zlądowała w Hotelu Górskim Murowaniec, gdzie ceny za pokój porównywalne są z cenami na nowojorskim Manhattanie. Tam też dołączyłem do wyjazdu ja – koordynator. Jak się również okazało, w dniu przenosin lawinowa trójka, jak na zawołanie, zamieniła się w dwójkę.

Zadymki na Hali

Jako że lodowi wojownicy byli zmęczeni wspinaniem w lodzie, a ja dopiero co zrobiłem 2 tysiące kilometrów, by dostać się na Halę, postanowiliśmy zacząć łojenie od dnia ‘restowo-rozwspinaniowego’ i poszliśmy na drogę Stanisławskiego na zachodniej ścianie Kościelca.

Podejście pod zachodnią Kościelca

Droga przy odpowiednich warunkach warta jest polecenia. Po niebanalnych pierwszych 3 wyciągach, na które składa się skalne zacięcie i lodowo-skalny komin, następuje również niebanalny wyciąg za 4 i 5 w terenie skalno-trawiastym.
W ambitnych planach była jeszcze łańcuchówka z Granią Kościelców wspak. Jednak gdy po 9 godzinach podchodzenia i wspinania, kiedy chwilę przed zmierzchem zameldowaliśmy się na szczycie Kościelca w huraganowym wietrze, stwierdziliśmy, że Grań Kościelców nie ucieknie, i po szybkim 3-godzinnym zejściu przez pojezierze zespół: Maciek, Paweł i Filip zameldował się w schronie.

Trio na stanie

Dziewczyny walczyły natomiast na Progu Kościelcowym w zespole: Marysia, Justyna i Aga. Ich łupem padła droga Klisia-Misia, czyli kombinacja startu drogi Klisia z finiszem ostatnim wyciągiem Kochańczyka.

Jako że dzień poprzedni dał nam trochę w kość, wstępnie planowany Filar Staszla został zamieniony na drogę restową – Prawe Żebro Skrajnego Granata. Tym razem byliśmy sprytniejsi: ustaliliśmy, że wychodzimy o 6 rano, tak by wyrobić się przed zachodem słońca. Od samego początku nasze poczynania śledziła znajomo wyglądająca para. Korzystała również z naszego w pocie czoła założonego toru na podejściu. Pod startem drogi okazało się, że to Marysia z Agą postanowiły pójść w nasze ślady i również uderzyć na prawe żeberko. Po urobieniu pierwszych 3 wyciągów dziewczyny postanowiły zjechać. My zaś, po 12-godzinnej akcji górskiej, gdy o 18 zrzucaliśmy plecak na łóżko, myśleliśmy sobie: „Ładna mi szybka-restowa akcja”.

Prawe Żeberko samo w sobie jest bardzo ładne i dostarcza niezapomnianych wrażeń estetyczno-wspinaczkowych. Drogę robiliśmy wariantami zimowymi, które miejscami jednak okazały się mieć ciekawe, czysto skalne pasaże.
Drugi damski zespół, czyli Justyna, Gosia i Ula, zrobił tego dnia drogę Niemca.

Dziewczyny po skończonej drodze Niemca

Dnia trzeciego, jako że byliśmy zmęczeni dwoma poprzednimi dniami restowymi, postanowiliśmy zrestować i pójść na coś na Czubie nad Karbem. Wybór padł na drogę Agregat Aurora. Ponieważ Maciek planowo musiał już zakończyć wyjazd, zostaliśmy z Filipem zdani na siebie. Ten, po przeczytaniu opisu drogi w internecie, z nie do końca jasnych dla mnie wtedy powodów, rzucił się do ostrzenia dziabek i zębów od raków. Na drugi dzień, gdy moje własne raki po 8-metrowym locie dotknęły dość dynamicznie śniegu na półce, z której asekurował mnie Filip, udało mi się połączyć fakty. Całe szczęście dobrze osadzony friend pozwolił ładnie zamortyzować upadek. Niezrażeni tym małym niepowodzeniem z jeszcze większą werwą uderzyliśmy w cruxa drogi ponownie i na całe szczęście udało się nam ją ukończyć.

Buddies

W tym samym czasie tuż obok działał zespół Aga, Marysia i Wojtek. Wbili się w drogę Głogowskiego, gdzie urobili 4 kluczowe wyciągi, po czym stwierdzili, że nie chce im się już popylać polem śnieżnym do końca drogi i postanowili zjechać do podstawy ściany.

Aga, Marysia i Wojtek

Zmęczony trzema dniami restowymi, z dość wypraną już psychą, użyłem pogarszającej się pogody jako argumentu, by opuścić owe odwołane zgrupowanie dzień wcześniej i wrócić do domu. Pozostała część ekipy postanowiła zostać i dzięki determinacji udało im się przejść drogę Kochańczyka na Progu Kościelcowym (zespół: Marysia, Aga i Wojtek). Warto nadmienić, że dla Wojtka było to pierwsze prowadzenie w zimie!

Obserwacja zarówno tego, jak i poprzednich wyjazdów tatrzańskich nasuwa wniosek, że jednak pogoda sprzyja Klubowi – to już drugi wyjazd z kolei, który zapowiadał się pogodowo jako totalny Armagedon, a warunki ostatecznie okazały się bardzo dobre. Ślepa wiara w to, że będzie dobrze, czyni cuda!

Z niecierpliwością czekam na powtórkę za rok.


Tekst: Paweł (koordynator!) oraz Maciek, korekta Gosia.
Zdjęcia: wszyscy obecni.