GÓRY BOLIWI – relacja klubowiczów
Po zakończonym w 2020 r. projekcie wejścia na 10 najwyższych amerykańskich masywów górskich nasz klubowy kolega Edward Fudro wraca na ten kontynent.
Tym razem, wraz ze swoimi stałymi partnerami w wyjazdach wysokogórskich, Jackiem Sidlarewiczem z Żyrardowa i Piotrem Idczakiem z Częstochowy, wybrali kierunek: Boliwia.
Z Europy nie ma do niej bezpośrednich lotów, tak że podróż odbyli w kilku etapach, przez Berlin, Frankfurt, Bogotę (Kolumbia) do La Paz, administracyjnej stolicy Boliwii.
Zapraszamy do Relacji!
“La Paz leży na wysokości 3600–4100 m n.p.m., jest więc świetnym miejscem, aby w komfortowych wręcz warunkach przejść aklimatyzację z pięknym widokiem na górujący, drugi pod względem wysokości szczyt Boliwii, Illimani (6439 m n.p.m.). To do tego miasta grupa wracała po kolejnych etapach Wyprawy.
O panującym COVIDZE stale przypominały maseczki, które obowiązkowo nosili wszyscy mieszkańcy stolicy, od niemowlaków w nosidełkach i ich matki po staruszki.
Pierwszym etapem Wyprawy było aklimatyzacyjne wejście na położony kilkadziesiąt kilometrów od La Paz szczyt Chacaltaya 5395 m n.p.m.*
* z powodu rozbieżności w źródłach, wysokość oparto na opracowaniu “Andy” Johna Biggara.
Oprócz XVI-wiecznych zabytków niewątpliwą atrakcją La Paz jest system 10 linii kolejek linowych, dzięki którym można szybko dotrzeć do interesujących nas dzielnic, omijając korki.
Ósmego dnia po przylocie udaliśmy się na najwyższy szczyt pasma Cordillera Real, czyli na pokryty lodowcami Illimani. Samochód (oczywiście z napędem na 4 koła) wywiózł nas do bazy w Puente Roto – 4400 m n.p.m.
Stąd po podejściu piargami, a następnie eksponowaną, skalną granią (II) założyliśmy obóz w jedynym możliwym miejscu, u stóp lodowca na 5476 m n.p.m.
Z tego miejsca o 3 w nocy rozpoczęliśmy udany 9-godzinny atak szczytowy.
Utrudnieniem, oprócz kilku szczelin lodowcowych, było zwłaszcza dwukrotne przejście 900-metrowego pola penitentów, o tej porze roku mocno już rozwiniętych.
Po powrocie do La Paz kierunek: Sorata, skąd mieliśmy rozpocząć ekspedycję na trzeci co do wysokości szczyt Boliwii, czyi na wierzchołek Ancohuma (6427 m n.p.m.) A tu po przyjeździe mała, kulturalna niespodzianka: rozpoczęła się kilkudniowa fiesta.
Było super, ale fiesta spowodowała dwudniowy, przymusowy postój z uwagi na brak „trzeźwych” kierowców. Oprócz zamieszkujących tu od 14 lat Holendra i Dunki byliśmy jedynymi białymi w miasteczku i naszym hostelu. A corocznie przed COVIDEM miasteczko wręcz pękało w szwach od turystów.
W końcu udało się. Samochód wywiózł nas na 3930 m n.p.m. Stąd przez Lagunę Chillata i znów skalnymi, dwójkowymi płytami przez Lagunę Glaciar dotarliśmy do wysokości 5300 m n.p.m.
Niestety dalszą drogę zagrodziło potężne pole penitentów oraz strumień z lodowca. Pogoda, jaką mieliśmy tu we wrześniu, była bardzo stabilna: zero opadów i wiatrów. O tej porze roku warunki lodowe nie są już jednak tak dobre jak w czerwcu i lipcu.
Na zakończenie pobytu jeszcze jednodniowy wypad do Cochabamby, czwartego co do wielkości boliwijskiego miasta, gdzie na wzgórzu św. Piotra stoi najwyższa na świecie figura Jezusa, Cristo de la Concordia. Posąg ma 34,2 m wysokości, co razem z piedestałem (6,24m) daje wysokość 40,44m.“